www.LOMIANKI.INFO – LOMIANKOWSKI INFORMATOR SPOŁECZNO-KULTURALNY

www.LOMIANKI.INFO
ŁOMIANKOWSKI INFORMATOR SPOŁECZNO-BIZNESOWY

Byłem wiatrem – jestem huraganem (rozmowa ze Stanem Borysem)

Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba podnoszą z ziemi przez uszanowanie dla darów Nieba…. dziś Pan powraca w towarzystwie Norwida, Leśmiana, Staffa, Stachury… Jaki jest to powrót?
Myślę, że trudny. Gdy w 2003 roku przyjechałem do Polski na 10-lecie TV POLONIA, wiele osób pytało, czy zamierzam zamieszkać w Polsce, czy planuję tu trasę koncertową. Spotkałem się z przejawami sympatii i zainteresowania. Zobaczyłem, że słuchacze pamiętają Jaskółkę uwięzioną i Annę. Jednak dopiero teraz postanowiłem zamieszkać w kraju na dłużej. Chociaż nie odcinam się od Ameryki, która mnie wychowała i ukształtowała mój dojrzały styl. Tak naprawdę jestem dzieckiem dwóch matek.

Jaka siła przywiodła Pana do Łomianek?
Łomianki to bardzo ciekawa okolica. Najszybszy i najlepszy dojazd do centrum Warszawy. W sąsiedztwie Puszcza Kampinoska, wystarczy, że przejdę przez trasę i mogę oddychać świeżym leśnym powietrzem, a nad Wisłą korzystam z nieograniczonej przestrzeni. Poza tym z Łomiankami jestem związany od wczesnej młodości. Wraz z przyjaciółmi często tu przyjeżdżaliśmy oglądać mokradła i rozlewiska Wisły. W pobliżu mieszka druga część mojej rodziny.

Promuje Pan w Polsce swoje najnowsze, nagrane w USA albumy płytowe: „…piszę pamiętnik artysty” oraz „Niczyj”. Założył Pan zespół o wymownej nazwie IMIĘ JEGO 44. W najbliższym czasie planowana jest trasa koncertowa? Jaki repertuar zamierza Pan zaprezentować polskiej publiczności?
Od czasu moich ostatnich występów w Polsce minęło wiele lat. Nie jestem zadowolony z tego, że w sklepach są moje płyty sprzed 30 lat – tamten obraz dźwięku nie pasuje do mojego obecnego stylu. Tym bardziej, że na wydanie tych płyt nigdy nie udzieliłem zgody. Nikt nawet nie pytał o zgodę. Cieszę się jednak, że są piosenki, z którymi kojarzę się słuchaczom, z którymi słuchacze się identyfikują. W USA przeszedłem duchową i artystyczną metamorfozę. Przez cały czas śpiewałem w klubach, występowałem w amerykańskim i polskim teatrze, reżyserowałem spektakle i widowiska. Doświadczenia z tych wszystkich dziedzin składają się na moją obecną artystyczną osobowość. Dlatego śmiem twierdzić, że jestem nieznany. Przedtem byłem wiatrem, teraz jestem huraganem.
Na koncertach gramy zarówno to, co jest w Polsce nieznane, jak i dawne przeboje w nowych aranżacjach. Nie mogę zapomnieć doświadczeń muzycznych zdobytych w Ameryce i nasze nowe aranżacje są przepojone dojrzałym stylem Stana Borysa. Zespół tworzą młodzi utalentowani muzycy z Wrocławia. Przed laty nadałem polskiemu zespołowi nazwę angielską (Blackout). Wtedy takich nazw nie wolno było używać i trzeba było tłumaczyć się z tego w komitetach partyjnych. Dziś robię jakby to samo, nadając zespołowi nazwę polską. IMIĘ JEGO 44 to tajemnica, mistycyzm, poezja, Mickiewicz i „Dziady”. Kto się pod tą nazwą ukrywa, niech słuchacz i widz odkryje sam.Najbliższy koncert odbędzie się 28 października br. o 19:30 w sali widowiskowo-koncertowej ICDS w Łomiankach. Będzie to początek mojej drogi, która wieńczy jubileusz 45-lecia pracy na scenie. Na tym koncercie będziemy prezentować utwory z wyżej wymienionych płyt. Nasz obecny styl jest eklektyczny, czerpiemy z różnych gatunków, m.in. rock & blues i symphonic rock. Będą też fragmenty form i sztuk teatralnych, w których występowałem. Po koncercie spotkam się ze słuchaczami i będę podpisywał płyty.

Czy publiczność jest dla Pana ważna?
Publiczność jest niczym sejsmograf, zwierciadło, w którym odbija się moja praca, dzieło, które tworzę w jej obecności – za każdym razem inne. Kiedy publiczność to zauważy – staje się najważniejsza. Są takie koncerty, z których nie pamiętam siebie, ale bardzo dobrze pamiętam publiczność.

Na obydwu płytach znajdują się perełki polskiej poezji autorstwa największych mistrzów. W jaki sposób dobierał Pan repertuar?
Gdy byłem recytatorem, szukałem takich utworów, w których będę miał możliwość wykazania swoich walorów głosowych, brzmieniowych i mimicznych. Dobierając utwory, na płytę do śpiewania myślałem, że skoro sam nie potrafię napisać czegoś tak pięknego, to wybieram utwór, z którym się całkowicie identyfikuję. Moja piosnka (tekst C.K. Norwid) wywodzi się ze spektaklu reżyserowanego przeze mnie i wystawionego na Uniwersytecie Illinois w Chicago podczas światowej konferencji norwidowskiej z okazji setnej rocznicy śmierci C.K. Norwida. Fortepian Szopena Norwida recytowałem w młodości, ale nie mogłem sobie z nim poradzić. Jest to najpiękniejsza perła poezji polskiej, ale zarazem najtrudniejsza do mówienia. W Ameryce recytowałem ten poemat po polsku i po angielsku. Wiersz Kochać i tracić L. Staffa jest po prostu piękny. A Zmęczony burz szaleństwem czy tytułowy Niczyj – Tuwima to wiersze, które jakby czekały, żebym je zaśpiewał. Publiczność w Łomiankach będzie miała okazję wysłuchania wszystkiego. Szkoda, że do tej pory, ani polskie radio, ani telewizja nie stworzyła słuchaczom okazji do zapoznania się z tymi utworami.

Przypomnijmy czytelnikom, że karierę estradową zaczynał Pan właśnie od recytacji poetyckich…
Najpierw w szkole muzycznej uczyłem się gry na skrzypcach i na klarnecie, śpiewałem w chórze tejże szkoły, z którego ostatecznie zostałem wyrzucony, ponieważ nie mogłem okiełznać mocy mego głosu – zawsze zagłuszałem innych. Później byłem recytatorem. Chciałem być aktorem w teatrze. W repertuarze miałem poezję klasyków: Mickiewicza, Słowackiego, Norwida, ale też współczesnych poetów Różewicza, Gałczyńskiego i Ficowskiego. Na ogólnopolskich konkursach zdobywałem wyróżnienia i nagrody. Największe wzburzenie wywołałem recytując prozę Kazania Piotra Skargi.
Od najmłodszych lat fascynowała mnie poezja i przy jej pomocy kształtowałem swój kręgosłup tożsamości artystycznej oraz moralnej. Przez pewien czas moje marzenia o teatrze jakby się spełniły, gdyż pracowałem w Teatrze im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie. Na drodze do dojrzałości twórczej spotkałem wielu fantastycznych ludzi, którzy otwierali mi drzwi do świata interpretacji poetyckiej, ale również do życia m.in. Adam Hanuszkiewicz powiedział kiedyś: „Chodź, przeprowadzę cię przez próg”…

Co wpłynęło na to, że zainteresował się Pan poezją?
Wychowałem się na dalekiej rzeszowskiej prowincji, w bliskiej styczności z marginesem społecznym. W przeciwieństwie do środowiska rówieśniczego, dom rodzinny wspominam jako otuloną poetyckim kwiatem wiśni i orzechów laskowych oazę spokoju i ciepła. Żyjąc na pograniczu tak skrajnych środowisk, zacząłem poszukiwać własnej drogi życia. Jak każdy młody człowiek buntowałem się, potrzebowałem środków i sposobów, które pozwoliłyby mi wyrazić to, co czuję.

Zawodowo poświęcił się Pan śpiewaniu dość późno, bo w wieku 24 lat…
Tak. W tym wieku niektórzy już kończą karierę wokalną. Potrzebowałem czasu, żeby dojrzeć. Już na samym początku zacząłem śpiewać wiersze Bogdana Loebla. Namówiłem go też do pisania piosenek. Były to czasy, kiedy tylko Ewa Demarczyk śpiewała poezję. Moja kariera wokalna rozpoczęła się dokładnie w dniu moich urodzin w 1965 roku, gdy wraz z Tadeuszem Nalepą założyliśmy zespół Blackout, z którym rozstałem się 2 lata później. W latach 1968-70 śpiewałem wraz z grupą Bizony. W 1968 roku otrzymałem nagrodę dziennikarzy na Festiwalu w Opolu. Od 1970 roku występowałem jako solista. W tym czasie Janusz Zaorski przygotowywał film Uciec jak najbliżej, który był jego debiutem reżyserskim. Zagrałem w nim siebie.

W roku 1973 za interpretację piosenki Jaskółka uwięziona otrzymał Pan I nagrodę i Bursztynowego Słowika na Festiwalu w Sopocie. Także w tym roku uczestniczył Pan w parateatralnym widowisku, rock-operze Naga Jerzego Krechowicza, a 2 lata później zdecydował się Pan na wyjazd z kraju…
W 1975 roku byłem już znużony tym, że mnie bez przerwy pytają o kreowanie biblijnej postaci, o zmiany tekstów, o noszenie krzyża na piersi. A w telewizji pojawiają się komentarze: „tego proroka nie chcemy widzieć”. W Polsce otrzymałem nagrodę dziennikarzy, która zawsze była przeciwna werdyktowi głównego jury. Obecnie uważam to za wielki sukces, że pełne agentów i działaczy partyjnych jury nigdy mnie nie nagrodziło. Poza tym polscy jurorzy nie mogli głosować na Polaka. Nawet tytuł wymienionego przez Panią utworu został znacznie okrojony przez cenzurę. W tamtym czasie słowa o wolności duszy, sumieniu, katedrze i kościele, nie pojawiały się w tekstach piosenek, wręcz były wyklęte. Dlatego Jaskółka uwięziona w gdańskim Kościele Mariackim pozostała tylko Jaskółką uwiezioną. Wrażliwi słuchacze odczytali jednak właściwy głęboki sens tego utworu.

W chwili wyjazdu otaczała Pana aura „artysty wyklętego”. Teraz, gdy Pan powrócił media również nie sprzyjają…
Media czekają na pierwsze koncerty. Chcą się przekonać, jak zmieniła się moja muzyka, i czy będąc w USA dojrzałem artystycznie. Zwykle Polacy powracający z Ameryki są wyśmiewani, ich słowa nie są traktowane poważnie. Nie bez przyczyny oczywiście, gdyż wielu kłamało, opowiadając kompletne bzdury o życiu w wolnej Ameryce, mimo, że sami żyli w gettach. Naprawdę śmieszą mnie takie głosy.
Podobno Andrzej Rosiewicz, jak przyjechał na występy do USA, wymyślił o Panu dowcip: mianowicie, że w USA przybył jeszcze jeden stan – Stan Borys. Jak się Pan czuł w Ameryce?
Wyjechałem do USA na stałe. Nigdy nie przypuszczałem, że kiedykolwiek wrócę do Polski. Musiałem nauczyć się życia takiego, jakie tam obowiązywało. Po pierwsze postanowiłem nie zmieniać Ameryki, a raczej dostosować się do realiów tamtego życia. Na początku byłem rozchełstany i swawolny na wzór polski. Ale cały czas wsłuchiwałem się w głosy mądrych. Próbowałem zrozumieć, czym jest demokracja. Zapamiętałem maksymę wypowiedzianą przez Abrahama Lincolna „Freedom is a law” – „Wolność to prawo”. Nie jest to wolność pojmowana jako zupełna swawola i brak zasad. W tak ogromnym społeczeństwie, w którym żyją setki nacji z całego świata, reguły muszą istnieć i my jako wolni ludzie musimy je respektować. Mnie takie rozumienie wolności, taka demokracja i panująca w USA dyscyplina odpowiada.

[Podczas rozmowy Stan Borys odebrał telefon z wiadomością o śmierci Marka Grechuty.-przypis autorki]
Czy dobrze znał Pan Marka Grechutę?
Byliśmy bliskimi znajomymi. Bardzo ceniłem jego twórczość i w kategorii artyzmu określiłbym ją „jak stąd do nieba”. Czuliśmy się sobie bliscy przez fakt, że na jednym festiwalu piosenki w Opolu dostaliśmy obaj nagrodę dziennikarzy; on za „Serce”, ja za „To ziemia”. Przypomina mi się pewne wydarzenie. Marek przyjechał na występy do Chicago, jedna z gazet poprosiła mnie żebym to właśnie ja napisał „Rozmowę z Markiem”. Przyjechałem wtedy do niego na motocyklu. Gazecie zależało na naszym wspólnym zdjęciu na motocyklu. Marek się wystraszył – wsiadł trzymając się mnie kurczowo, ale szybko uciekł. Po latach, gdy Marek był już poważnie chory, poszedłem na jego koncert w Toronto. Nie mógł już śpiewać. Jego fenomen polegał na tym, że stał na cenie i szeptał słowa piosenek, a publiczność je śpiewała. Było to bardzo wzruszające.

Powracając do naszej rozmowy, w Ameryce prowadził Pan audycję radiową, która nie schodziła z anteny przez 5 lat…
Z radiem byłem związany od początku pobytu w USA. Tam nagrywałem płyty. Pewnego dnia złożyłem audycję i wysłałem do radia. Dostała ona pozytywnąą ocenę od redaktora prowadzącego i w następnym tygodniu byłem na antenie. Tworzyłem program kulturalny emitowany „na żywo”. Chociaż na scenie śpiewałem po angielsku, w radiu prezentowałem głównie muzykę polską, utwory swoich kolegów, fragmenty kabaretowe, a także recytowałem rodzimą poezję. Teraz słuchając „newsów” w radiu polskim śmieję się, że w moim radiu, nie było newsów – tylko wiadomości.

W tym czasie zaprzyjaźnił się Pan z Tymoteuszem Karpowiczem – poetą, dramaturgiem, autorem legend gdańskich, który był profesorem slawistyki na Uniwersytecie Illinois w Chicago…
Tak. Wiersze Karpowicza czytałem na antenie w moim programie. Później miałem przyjemność z nim współpracować podczas organizacji konferencji naukowej poświęconej życiu i twórczości C.K. Norwida. Przyjaźniliśmy się aż do śmierci Tyma. Miałem wielkie szczęście, że właśnie mnie powierzył reżyserię i odtwarzanie jednej z ról w swojej sztuce wystawianej na scenie uniwersyteckiej.

Planuje Pan wydanie tomiku wierszy, w którym znajdzie się utwór poświęcony Karpowiczowi, pt. Obraz odwrócony…
Poezja jest wyrazem „wrzasku mojej duszy”. A niniejszy projekt literacki na razie owiany jest tajemnicą i nie mogę wiele powiedzieć. Prawdopodobnie tomik ukaże się na wiosnę 2007 roku i będzie zwieńczeniem mojej wieloletniej pracy poetyckiej. Będzie nosił tytuł Obraz odwrócony.

W najbliższym czasie planowany jest koncert w Łomiankach. Gdzie jeszcze można będzie usłyszeć zespół Imię jego 44?
Dnia 5 listopada w Filharmonii Rzeszowskiej odbędzie się koncert nadzwyczajny z okazji mojego jubileuszu 45-lecia pracy twórczej.

Życzę udanych koncertów i dziękuję za rozmowę

Rozmawiała Joanna Kozińska

Byłem wiatrem – jestem huraganem (rozmowa ze Stanem Borysem)

KOMENTARZE UŻYTKOWNIKÓW LOMIANKI.INFO

Komentarze zamieszczane na portalu są opinią użytkowników.

0 komentarzy

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *