***
– Żołądkowa to zło! – Krzysztof masował skronie i próbował skupić wzrok na gołejżarówce wiszącej pod sufitem. Swoją deklarację wygłosił na dźwięk skrzypiących,otwieranych drzwi.
– Oj tam oj tam – gospodarz najwyraźniej nie podzielał tak skrajnego zdania. – Kupiłemci browara, możesz zaklinować. Tylko ja… Znaczy, jak chcesz, to pij, ja będę musiałtrochę jeździć po Łomiankach, więc, jakby co, mogę ci najwyżej zostawić lustro…
– Dam radę i bez lustra, a za ten łyk złotego nektaru niechaj bogowie cię wynagrodzą
– Krzysztof zerwał się z posłania i nieomal wyszarpnął puszkę Kasztelana z rąkswojego zbawiciela.
– Bogowie? Wyznajesz kilku? Hi hi, jakby się tylko Kiliszek dowiedział…
– Piwo z kieliszka? Lepiej z kufelka, ale nie, nie trzeba, tak sobie pociągnę… – tomówiąc gość oberwał zamknięcie puszki, jakby to była zawleczka granatu, po czymz rozpędu opróżnił piwo do połowy. Następnie beknął rozbrajająco i potężnie, a jegonieogolone oblicze rozjaśnił uśmiech będący ucieleśnieniem rozkoszy.
– Mistrzu, niniejszym stwierdzam, iż uratowałeś mi życie. Najpierw zapewniłeś migodny wypoczynek, a teraz faktycznie uratowałeś moje życie. Takich rzeczy się niezapomina!
– Dobra, dobra – dobroczyńca wyraźnie czuł się skrępowany wylewnością Krzysztofa,z drugiej jednak strony aż pokraśniał z zadowolenia. – Wspominałeś wczoraj, żeprzydałby ci się komputer. Mam takie cudo od córki, z zagranicy. Sam nie korzystam,bo… tego, no… nie umiem. Ale zaraz przyniosę.
Zanim Krzysztof zdołał wciągnąć spodnie, na stole pojawił się laptop. Na oko miałponad pięć lat, ale nic nie sugerowało, że miałby być niesprawny. Po podłączeniu zasilaniaodpalił natychmiast.
– Super! Gdyby jeszcze tak…
– Internet? Nie ma problemu. – gospodarz wszedł mu w słowo, a w jego ręce pojawiłasię karteczka z jakimiś kulfonami, które okazały się hasłem. – Wreszcie się doczegoś przyda. Mam telewizję z oryndża przez satelitę. To i internet mi dali, ale Bóg miświadkiem, w życiu jeszcze tego nie używałem… Chociaż w sumie płacę.
***
Michał, właściciel i zarazem barman z Chillina, otworzył lokal koło ósmej. Jak zwyklepo nocy przespanej na kanapie w knajpie, otworzył drzwi od środka, co dawało muzłudzenie, jakby wychodził przed dom, gospodarsko zachęcając gości, by odwiedzilijego skromne ściany.
Zmrużył oczy, chroniąc je przed atakiem bezlitosnego słońca. Położył dłoniew okolicach lędźwi i wygiął całe ciało do tyłu, usiłując naciągnąć kręgosłup, który ponocy spędzonej w niewygodnej pozycji, wydawał się być masztem namiotu porozkładanymna kawałki. Odgłos, jaki dało się przy tym słyszeć przypominał łamaniesuchej deski. Kiedy z uśmiechem zadowolenia, w jaki przeszedł chwilowy grymas, towarzyszącytemu fizjoterapeutycznemu zabiegowi, otworzył oczy, gotów stawić czoławyzwaniom kolejnego dnia, wrzasnął z przerażeniem i cofnął się o krok. Przed nimstały dwie identycznie odziane i w ogóle tak podobne do siebie, że wydające się rozdwojeniemjednego obrazu widziadła. Właściwie były to dziewczyny, można domniemywać,iż bliźniaczki. Jednak ich wygląd sprawiał, że określenie „widziadła” dobrzeopisywał stan faktyczny. Obie były niesamowicie blond. Były tak blond, że musiały byćalbinoskami (bo raczej chyba nie posiwiały na widok Michała dokonującego łamaniakręgosłupa). Blond miały włosy, brwi i rzęsy. Ich twarze wydawały się bardzo blade,a tęczówki oczu na pewno miały krwistoczerwony odcień. Chociaż to akurat trudnobyło stwierdzić, jako że nosiły identyczne, ciemne okulary. Ubrane w skórzane płaszcze, z wystającymi z nich chudymi nogami wyglądałyby groteskowo, gdyby nie były tak… niesamowite.
Michał cofnął się i zatrzasnął drzwi odcinając się od świata, na którym o tak wczesnejporze poruszały się potwory.
– Żołądkowa to zło! – pomyślał, sprawdzając, czy drzwi są dobrze zamknięte.
Tymczasem całkiem realne niedoszłe klientki, poszukujące porannej kawy spojrzałyna siebie, wzruszyły ramionami i ruszyły wzdłuż Warszawskiej w poszukiwaniuinnego lokalu.
***
Czy można nazwać policjantem kogoś, kto po niespełna pół roku szkoły policyjnejwychodzi na ulicę, wciąż czując się w mundurze jak przebieraniec? Czy „prewencja”,jako nazwa służby, brzmi dumnie?
– Ty, Przemek, a właściwie po co nas tu wysadzili w tym lesie?
– Mamy obejrzeć teren, widzisz te druty kolczaste, tam, widzisz?
– Nie no, słuchałem przecież na odprawie… Mnie chodzi o to, czy oni sobie z nas nierobią jaj. Rozumiesz? Ja w sumie nie po to wstępowałem do policji, żeby teraz na wycieczkiłazić. Rozumiesz? Dwa, kurde, kroki od stolicy! Rozumiesz? Marszałkowska,Stare Miasto, Stadion Narodowy… Nawet ta, kurde, tfu-tfu-tfu, Pepsi Arena… A myw lesie, rozumiesz? Jak jakiś, za przeproszeniem, gajowy!
– Seba, wyluzuj. To jest ciekawe miejsce.
– Taaa… Prawie jak u mnie za stodołą.
– Przymknij się Seba i posłuchaj, co wyguglałem.
Przemek zatrzymał się i przekrzywiając smartfona tak, żeby słońce nie przeszkadzałow odczytywaniu tekstu zacytował:
– Atomowy bunkier dowodzenia w Puszczy Kampinoskiej. Puszcza Kampinoskakojarzona jest… bla bla bla, o tutaj.
– … dość ciekawą, kiedyś ściśle tajną budowlę, odporną na atak nuklearny – kwaterędowodzenia PRL.
W latach sześćdziesiątych… dobra dobra, no w każdym razie chodzi o to, że wchodziszna teren tajnej bazy! Czaisz?
– To znaczy jak? Jak tajnej, rozumiesz, jak brama otwarta i w ogóle?
– Nic nie rozumiesz. Tajna ona była. Teraz nie jest tajna, ale to nie znaczy, że jawna.Wchodzić tu można, sam zauważyłeś. Ale to nie znaczy, że wszystko co tu się dziejejest legalne i w ogóle. Kilka pięter w dół, skrytki, zakamarki, praca detektywistyczna.James Bond normalnie skrzyżowany z Indianą Jonesem. Taki James Jones… albo IndianaBond…
– Albo porucznik Borewicz. 007 zgłoś się…
– Patrol czwarty zgłoś się!
Z radiotelefonu przy pasku Przemka dobiegł chropawy głos dowódcy.
– Tu czwórka, potwierdzam.
– Jesteście już na miejscu?
– Tak jest, potwierdzam – powtórzył funkcjonariusz.
– Przypominam, macie dokonać tylko zewnętrznych oględzin! Absolutnie nie maciewłazić do żadnych piwnic! To jest rozkaz! A raczej, kurrr… dybanek, zakaz! Jak misię zgubicie, to nogi z dupy powyrywam i w uszy powkręcam! Jasne!?
– Tak jest, potwierdzam, w uszy! Bez odbioru. – Przemek odwiesił radio na miejscei z politowaniem spojrzał na Sebastiana, wciąż zaczytanego w tekście ze smartfona.
– Srejms Błąd. Sobie poszukasz! Grzybów i gówien, rozumiesz. Z zadupia, na zadupie,całe życie, rozumiesz, to samo!
http://bebzol.com/pl/Pszemek-i-Seba.132462.html
tak jakby pod nasz trzeci odcinek, nie?
Policjanci zajrzeli do bunkrów. tak zwróciła ich uwagę świeżo wmurowane metalowe drzwi w jednej ze ścian. Nie dalii rady jednak ich otworzyć. Były zbyt mocno zabezpieczone metalowymi sztabami. Przy drzwiach znaleźli medalion z wygrawerowanym „Mędrzec ma w głowie swoje oczy, a głupiec chodzi w ciemności. ”
Po chwili usłyszeli jakieś dziwne pomrukiwania. Dochodziło z ciemnego pomieszczenia obok. Nie mieli odwagi zajrzeć co się tam dzieje.
Jeden z policjantów się odważył. Hałas! Z pomieszczenia wyleciało kilkaset nietoperzy.
Krzysztof szukał w internecie telefonu do knajpy, która mieściła się w okręcie, który stał na „Graniczce” w Kiełpinie, w miejscu gdzie kończy się ul. Warszawska.
Kiedyś tam spotykał się ze starym cyganem, dziwnym człowiekiem. Cygan opowiadał o tajnych podziemnych przejściach łączących podziemia szpitala w Dziekanowie z okolicami Dąbrowy.
Wtedy Krzysztof nie dawał wiary jego opowieściom.
Teraz kiedy Krzysztof już wie, to czego nie wiedział wtedy postanowił odszukać i cygana i okręt, w którym wtedy wisiała na ścianie druga część mapy. Pierwszą posiadał on sam. Dostał fragment od starego cygana.
Planowali się jeszcze kiedyś spotkać, ale nagły wyjechać.
Niestety okazało się, że okrętu już nie ma w Łomiankach. Został przetransportowany gdzieś na północ. Kupił go jakiś prominentny polityk.
Czy Krzysztof odnajdzie brakujący fragment interesującej go mapy? Czy odnajdzie cygana?
* * * * * * *
Michał zaczął przypominać sobie co się działo wczorajszego dnia. Przypomniał sobie historię Krzyśka. To, że był w Afganistanie, że wpadły mu w ręce jakieś niby tajne informacje, coś o Dziekanowie, coś o Dąbrowie.
* * * * * * *
Michał przyciął drzemkę, godzina, może dwie. Zbudziło go pukanie w okno. Listonosz przyniósł awizo.
Poczta na przeciwko, więc skoczył od razu odebrać polecony.
Na poczcie znowu zobaczył blond widziadla. Kamienne twarze. Stały czekając na swoją kolej. Ekran pokazał A142. Podeszły do okienka. Michał usłyszał, że pytają o mapę łomianek.
Dajcie coś o kosmitach. Jakieś jazdy nich będą dzikie. Jakieś science-fiction. Jestem przekonany, że w okolicach Łuże i Zielonej kiedyś wylądowało kosmici.
Lądowali też swego czasu w Sadowej. Na 100%!
Na tamtejsze grzyby musieli mieć wpływ kosmici.
Krzysztof sprawdził pocztę w internecie. Przyszły dwa dziwne maile, podpisane „Kartograf”. Same cyfry, jakby adres GPS? Co on wskazuje?
Tymczasem policjanci pomimo zakazu weszli do schronu. Będąc w środku usłyszeli jakieś głosy. Na zewnątrz po terenie bazy chodziły bliźniaczki albinoski.
Dane GPS wskazywały jednoznacznie na rezydencję księży emerytów nad Jeziorkiem Kiełpińskim. Krzysztof postanowił się tam udać. Rozmowa jednak się nie kleiła, nie bardzo wiedział o co ma pytać, a księża dowiedziawszy się o przesyłce „kartograf” zmieszali się.
**********
W schronie policjantów zaczęły nękać jakieś dziwne zjawy i omamy. Jeden z nich dostał drgawek. Zaczęli słyszeć dziwny bardzo wysoki dźwięk. Wraz z narastającym dźwiękiem spadała temperatura i ściany pokrywały się szronem.
**********
Aneta „odkopała” w czeluściach swoich szuflad listy od Krzysztofa. już wtedy wydawały się jej dziwne. na każdym z nich był wypalony jakiś specyficzny symbol. Jakby słońce połączone z księżycem, tworzące twarz.
Banita. Zesłaniec. Tułacz. Emigrant. Wygnaniec. Żadne z tych słów nie charakteryzowało Krzysztofa. Czuł się jak u siebie po tym jak 6 dnia po przybyciu do Łomianek ujrzał w lustrze szarą poświatę. Zawsze ją widział, gdy zbliżali się ONI.
Było ich pięciu. Każdy o innym wyrazie twarzy – śmiech, gniew, smutek, rozkosz, strach. Podążają za Krzysztofem od jakiś 30 lat. Żadna zmiana miejsca nie pozwala mu oderwać się od swoich towarzyszy.
Niczym mu nie zagrażali. Zwyczajnie byli. Tylko byli, tuż obok. Czuł ich obecność. I to właśnie było w tym wszystkim najmniej przyjemne.