– Przyniosłem piwo, Ciechan, może być? – gospodarz tak gromko zaanonsował swoje przybycie, że Krzysztof aż podskoczył na krześle. – Piwo, żołądkowa, ja za chwilę chyba będę musiał pójść na odwyk… – Spokojnie, trening czyni mistrza, jak to mawiają. A Ciechana kupiłem specjalnie, bo podobno ktoś browarowi, znaczy właścicielowi, kłody pod nogi rzuca… Trzeba ich wspierać! Piwowarów mam na myśli, nie tych co piasek w tryby i tak dalej… – Kto rzuca? – Podobno lewacy! Tfu! Krzysztof uważnie popatrzył na gospodarza i przez moment zastanowił się, czy warto wchodzić w polemikę. W jego mniemaniu wszystkie hasła mające uprościć pojmowanie pewnych zjawisk były złe. Powodowały, że ludzie przestawali myśleć samodzielnie – cykliści, lewacy, czarni, czerwoni… zieloni. Od lat to samo, nazwany wróg pomagał zjednoczyć nienawiść. Stanąć do walki, nawet jeśli za oręż miało wystarczyć: – Piwo. Piwko, piweczko, piweńko! Powiem tak, z przyjemnością się napiję, ale bezideowo, że tak powiem. Wypiję za to, co udało mi się znaleźć w Internecie! – Niemożliwe! – gospodarz na moment przystanął, ale już za chwilę zrzucił kurtkę i wyciągnął z kredensu dwie wysokie szklanki . Sprawdził pod światło, czy nie są zakurzone i zaczął niecierpliwie nalewać pieniący się płyn. – Niemożliwe! Opowiadaj, bo mnie ciekawość zeżre! Coś tam wyszperał!? To w ogóle działa, ten cały „Internet”, bo ja to tylko o tym ciągle słyszę, ale jak to działa to nie mam pojęcia. Proszę – wręczył Krzysztofowi szklankę zwieńczoną elegancką pianką i sam zajął wyciągnięte spod stołu krzesło. – Działa, działa. Zaraz ci pokażę, ale powiedz mi skąd masz taką fajną kurtkę, już trzy razy miałem zapytać, ale nigdy, na zdrowie – tu pociągnął solidnego łyka – mi się nie udaje… Przez to piwo pewnie. – To wojskowa, ze szwedzkiego demobilu, wygodna i kieszeni ma dużo. – I to tak w sklepie kupiona? Czy przywieziona? Pytam bo sam bym sobie taką sprawił… – Tego… – mężczyzna zająknął się, jakby zawstydzony – Tak właściwie, to z Internetu właśnie… – Aaaa!? A mówiłeś… – Ale to kumpel mi kupił. Znalazł i kupił. Ja bym nie umiał. – Coś mi się wydaje, że będę cię musiał nieco podciągnąć w technologii, panie gospodarzu. Ale to później, na razie popatrz tutaj.
* * *
– Przyszedł list z sądu. Zaadresowany na ciebie, więc nie otwierałam. O co chodzi? Artur zamarł w korytarzu. Zostawił przecież inny adres do korespondencji tym urzędnikom. Gamonie! Powoli zaczął ściągać buty i kurtkę, szukając w głowie wymijającej odpowiedzi, na tyle racjonalnej, by Aneta o nic już nie pytała. Wszedł do pokoju i zastał ją pochyloną nad jakimś starym pudłem. – Co robisz? – zapytał, licząc, że zmieni temat i uniknie tłumaczeń. – A nic ważnego… oglądam stare zdjęcia. – A co cię tak wzięło na wspomnienia? – Na wspomnienia? Nie… To znaczy… Tak porządkuję. – Porządkujesz? Nie zaglądałaś tam ze sto lat. Odkąd pamiętam, tam wszystko było poukładane i powiązane w paczuszki.- Ojejku! To już sobie w pudle nie mogę pogrzebać?! – Możesz, oczywiście. Ale nie wierzę, że to porządkujesz i tyle. – Wiesz, jakiś czepliwy jesteś. Ktoś ci na odcisk nadepnął? Artur czuł, że ta rozmowa nie zmierza w dobrym kierunku. Jeszcze chwila i Aneta wróci do listu z sądu, a póki co nie chciał o tym gadać. – Nie. Wręcz odwrotnie Kupiłem pączki Pod Kasztanem. Napijesz się herbaty? – Ee… nie. Nie, nie, dzięki… – odpowiedziała Aneta zapominając nagle o liście i prowadzonej przed chwilą rozmowie. Mogło by się wydawać, że odpłynęła gdzieś daleko. W ręku trzymała wyjętą właśnie z pudła małą paczuszkę przewiązaną czerwoną wstążką.
* * *
Przemka zamurowało. Kiedy robił prawo jazdy, instruktor podpuścił go, pozwalając wjechać na skrzyżowanie, na które właśnie wjeżdżały dwa tramwaje, zjeżdżał TIR, dojeżdżał autobus, a na środku znajdowało się chyba ze dwadzieścia samochodów i trzech rowerzystów. Dodatkowo padał deszcz i było ślisko. I nie działały światła… Instruktor zaśmiał się złośliwie i stwierdził: – No, toś się kolego wpakował! I dokładnie tak samo młody policjant czuł się teraz. – No, toś się Przemysław wpakował, rozumiesz?! – powtórzył do siebie, zastanawiając się, co właściwie powinien w takiej sytuacji robić? Niesubordynacja, opuszczenie patrolu, lekceważenie rozkazów! NIESUBORDYNACJA, rozumiesz?! Nie-su-bor-dy-nac-ja… Ta refleksja w jego mniemaniu trwała wieki – już widział konsekwencje, już prowadził smutne życie, z piętnem nieudacznika wydalonego z policji. W rzeczywistości zaczął działać praktycznie natychmiast. Służba, służbą, ale dowódca i regulamin są daleko, a jego przyjaciel jest tutaj! I jest w potrzebie. Chłopak sprawdził wyposażenie. Radiotelefon chwilowo na nic nie mógł mu się przydać, komórka też nie łapała sygnału, ale latarka wydawała się urządzeniem wprost bezcennym. Sprawdził ją kilkukrotnie włączając i wyłączając i ruszył w dół klatki schodowej. Przez głowę przeleciał mu cień myśli o tym, że być może lepiej będzie wyjść na zewnątrz i spróbować wezwać pomoc, ale natychmiast Przemo-pragmatyk przegnał ten asekurancki pomysł. Mogłoby się bowiem okazać, że wezwana pomoc nie miałaby już komu pomagać. Schodził, oświetlając ścianę w której przed chwilą zniknął Sebastian. Rzeczywiście po przejściu dziesięciu stopni zauważył wnękę w ścianie. Zaświecił do niej i natychmiast zorientował się dlaczego wejście po zamknięciu musiało być trudne do zauważenia – drzwiczki, które jeszcze bujały się na zawiasach były pokryte tworzywem udającym beton i pomalowane tak, że do złudzenia przypominały fakturą i kolorem surową ścianę. Dodatkowo zawiasy, na których wisiały, były tak sprytnie zamontowane, że po zamknięciu właz był całkowicie zamaskowany. To, że Sebastian go zauważył musiało być wynikiem zwykłego przypadku, albo jego wyjątkowej spostrzegawczości. Przemek dokładnie zlustrował otwór. Mniej więcej dwa metry od ściany tunel załamywał się i skręcał ostro w dół. Chłopak wsunął się ostrożnie w czeluść i powoli zaczął się czołgać. Kiedy dotarł do załamania, poświecił i zrozumiał jak zniknął Sebastian. Tunel prowadził ostro w dół w formie pochylni. Wyglądało to na rodzaj wyłożonej stalową blachą rampy dla jakiś towarów. – Sebaaaastian! Sebaaaa! Jesteś tam rozumiesz? Haloooo! – Przemek wydarł się do otworu. Cisza. Było pewne, że to droga w jedną stronę. Jeśli ktoś chciałby skorzystać z tej zjeżdżalni w przeciwnym kierunku, musiałby mieć linę i dodatkowo całkiem spore umiejętności alpinistyczne. Przemek odczołgał się tyłem do klatki schodowej. Poświecił dookoła i natychmiast znalazł coś, co go upewniło, że tunel, na który natrafił jego kumpel, to rodzaj zsypu, transportowego korytarza do zrzucania w dół jakiś towarów… Schody bezpośrednio pod włazem można było wysunąć w przód, tak że spomiędzy nich wychodził stalowy, mocno zardzewiały blat. Poruszał się w prowadnicach, które były teraz wyraźnie widoczne w snopie światła z latarki. Szczególnie, jeśli ktoś wiedział, czego szuka. Taki wysunięty blat stanowił solidną platformę o powierzchni mniej więcej półtora metra kwadratowego, dokładnie pod otworem. Nie tracąc więcej czasu Przemek wczołgał się na powrót do tajemniczego zsypu. Tym razem nogami do przodu. Nie zastanawiał się, jak w razie czego wróci na górę. Przysiadł na krawędzi pochylni i wykorzystując buty jak hamulce zaczął powoli zsuwać się w ciemność.Przez moment miał ochotę puścić się w dół jak w rurze na basenie, ale obawiał się, że może wylądować na Sebastianie… – Trzymaj się Seba! Idę po ciebie! – wrzasnął trochę po to by dodać sobie odwagi – Rozumiesz… – dodał cicho po chwili.
***
– Tu nie można biegać! Proszę wracać! – Że co? – Bieniu zatrzymał się, schylił, oparł dłonie na kolanach i próbował złapać oddech. – Tu nie można biegać, musi pan zawrócić. – A kim pan jest, że mnie pan zawraca. To moja trasa na dziś i tyle – Bieniu wyprostował się i dopiero zarejestrował, że koleś jest cokolwiek dziwnie ubrany. Jednak jego legitymacja policyjna wyglądała poważnie. „Szlag! Człowiek lepiej wie, jak wyglądają blachy amerykańskich psów niż swoich” – pomyślał. – No to musi pan trasę zmodyfikować, bo mamy tu pewien problem, powiedzmy… chemiczny. – Chemiczny? No ja nie mogę. Na Dąbrowie wali padliną, tu ktoś pomyje wylał… Ludzie, to kpina jakaś. Nie ma, gdzie pobiegać. Wyasfaltowaliście wszystko, a teraz co? Pozamykacie lasy? Ja wiem, że wy chcecie, żeby Lasy Państwowe podatki płaciły, ale nawet jak będziecie pilnować sosen, to one kasy z kieszeni nie wyjmą. – My nie jesteśmy ze skarbówki. – A kto was tam wie… Zresztą mi to lata. Pit już wysłałem. – Co pan powiedział, że na tej Dąbrowie to co? – funkcjonariusz zmienił temat – Śmierdzi. I tyle. – Bień odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę Lutza. Śmierdzi na tej Dąbrowie, czy nie śmierdzi, to spotka tam najwyżej Jerzyka Śmietanę, a nie jakiś kosmitów z Biura Ochrony Lasu… Efbiaj, kurde, Forest Bureau of Investigation!
* * *
Redaktor Maciek potrząsnął głową, ale widziadło nie znikało. Wyglądało na to, że dwie blond zjawy są jak najbardziej realne. Maćkowi zaczęły po głowie spacerować pochody znanych bliźniaków – Remus i Romulus, Jacek i Placek co ukradli Księżyc, Olsenki, siostry Williams… Nie, te tenisistki to chyba nie bliźniaczki… Ta myśl go otrzeźwiła, chociaż miał wrażenie, że wciąż ma przed oczami mroczki. Potrząsnął głową jeszcze raz i przeszło. To znaczy mroczki zniknęły, blondynki zostały. – A… no dzięki, to ważne dla mnie, bo mi ten aparat zabrali bez… no bez niczego i jakby co, to nie mam nawet świadków. – Myśmy wszystko widziały! – zapewniła jedna z dziewczyn. Chciałoby się, pomyślał redaktor, żeby mówiły chórem. Ot taka niedoróbka… – No właśnie, a co właściwie panie widziały? Bo ja sam trochę nie ogarniam tego co się tutaj dzieje. – A jest tu jakaś porządna knajpka? Jakieś miejsce, gdzie moglibyśmy usiąść? Wszystko możemy opowiedzieć i zostawić panu namiary na siebie. – W pobliżu, to nie bardzo, ale możemy zrobić sobie krótki spacer… Na Dąbrowę, tam jest Lemon Tree, na pewno mają jeszcze otwarte. – To po tej stronie trasy? – Tak, w Dąbrowie Zachodniej, jakieś półtora kilometra, akurat trochę ochłonę i możemy porozmawiać po drodze… Bliźniaczki spojrzały na siebie i wyraźnie się porozumiały w jakiejś na pół telepatycznej metodzie kontaktu. W każdym razie jak na komendę kiwnęły głowami i znowu ustami jednej wyraziły aprobatę: – Jak po tej stronie, to okej, po tamtej są jacyś dziwni. Rano przeszliśmy całą Warszawską, tak? Ta główna to Warszawska, prawda? I wszędzie albo było zamknięte, albo właśnie się kawa skończyła, albo ekspres się jeszcze nie nagrzał… I tak dziwnie na nas patrzyli… – No to chodźmy. – Maciek nie czuł się na siłach, by komentować przedpołudniowe przygody nowych znajomych. Podniósł z ziemi rower i ruszyli w kierunku cichej Dąbrowy. – Możemy przejść na „ty”? – już kilka kroków w bezpieczne ciemności, z dala od zgiełku kosmicznej scenerii, jaką zostawili za sobą, spowodowało, że myśli redaktora nieco się wyprostowały. Zaczynał działać. Już myślał, co trzeba będzie dalej zrobić. Na pewno wybadać sytuację, ważne będzie zdobycie informacji… – Ja jestem Albina, a moja siostra ma na imię Blanka. – Maciek. Przepraszam, że tak zapytam, ale nie jesteście chyba stąd? Można wiedzieć… – Tak. Nie jesteśmy stąd, ale na razie nie chcemy mówić skąd jesteśmy. Jeśli można wolimy to zachować w tajemnicy. – Acha. – zdziwił się nieco redaktor – Nie ma sprawy. Tu skręcimy w Sierakowską i już zaraz Zachodnia. A tam to już rzut beretem. Szli wzdłuż ulicy, czasami schodząc na jezdnię, jako że chodnik jakiś dowcipniś zaprojektował tu na wzór graficznego zapisu wezwania SOS – kropka, kropka, kropka – kreska, kreska, kreska… Chodzenie po jezdni nie było wcale łatwiejsze, liczne łaty w asfalcie miały swoje łaty, a te miały swoje małe łatki. Z tej ulicy, ale również z Zachodniej można było czytać historię, jakby była naniesiona systemem braille’aUlice Dąbrowy 3D. Ale trójka z rowerem nie zwracała uwagi na lokalny koloryt remontowo-drogowy. Pogrążeni w rozmowie zbliżali się do Lemon Tree. Przed wejściem do knajpy siedziała spora grupa mężczyzn palących papierosy i raczących się napojami, które trudno byłoby nazwać leczniczymi. – O Maciek! Przyprowadziłeś koleżanki! – rubaszny śmiech w kilku przypadkach przeszedł w pokasływanie. – Cześć, cześć …- redaktor uścisnął kilka rąk i pospiesznie wciągnął albinoski do wnętrza. – To Klub Skorpionów – wyjaśnił dziewczynom, nie wiedzieć czemu zawierając w tych słowach jakby usprawiedliwienie – Motocykliści… No tacy miejscowi Hell’s Angels. – A! To dobrze. – skomentowała jedna z dziewczyn, chyba Blanka – Bo już myślałyśmy, że Uniwersytet Trzeciego Wieku.- Mój Boże! Dlaczego? – zdziwił się Maciek. Druga siostra podbródkiem wskazała na ścianę i wiszący na niej plakat, głoszący, że właśnie dzisiaj odbędą się „warsztaty tworzenia pisanek w różnych technikach” organizowane przez Uniwersytet Trzeciego Wieku w Łomiankach.
|
0 komentarzy