www.LOMIANKI.INFO – LOMIANKOWSKI INFORMATOR SPOŁECZNO-KULTURALNY

www.LOMIANKI.INFO
ŁOMIANKOWSKI INFORMATOR SPOŁECZNO-BIZNESOWY

Nieznana relacja z walk pod Łomiankami we wrześniu 1939 r.

Jednym z epizodów walk pod Łomiankami we wrześniu 1939 r. była próba przebicia się polskiej kawalerii przy wale wiślanym, o której mówią źródła niemieckie: „Gdy wszyscy myślą, że skończyło się, z doliny Wisły niesie się krzyk: nieprzyjacielska kawaleria! W ostatnim ataku polskie szwadrony podejmują próbę przebicia się między szosą a Wisłą. Cekaemy przyjmują śmiałków wściekłym ogniem… Konie bez jeźdźców, wielu rannych, galopują w dzikim nieładzie… To koniec dzielnej polskiej armii”.

O walkach, które rozegrały się w naszym mieście rankiem 22 września 1939 r. pisałem w „Gazecie Łomiankowskiej” wielokrotnie. Wciąż jednak nie można ustalić wielu szczegółów tych dramatycznych wydarzeń, w których straciło życie 800 polskich żołnierzy, a 4000 odniosło rany.
Dziś, w kolejną rocznicę tych walk, chcę zaprezentować Czytelnikom relację nie tylko naocznego świadka, ale głównego bohatera epizodu przy wale wiślanym – oficera kawalerii podporucznika rezerwy Tomasza Nieciengiewicza, dowódcy I plutonu szwadronu Kawalerii Dywizyjnej 20 Dywizji Piechoty, formacji przed wojną popularnie nazywanej „Krakusami”.
Przedstawiony opis pochodzi z prowadzonego przez niego z ogromną skrupulatnością „Dziennika szwadronu Kawalerii Dywizyjnej Nr 20, 20-ej Dywizji Piechoty”, będącego szczegółowym zapisem wydarzeń w szwadronie od chwili jego powstania w Słoninie w dniu 23 marca 1939 r. do 22 września 1939 r. Oryginał dziennika, którego nie znali dotąd historycy, znajduje się w zbiorach Instytutu Polskiego i Muzeum im. Gen. Sikorskiego w Londynie pod sygnaturą B.I. 21/ E/3. „Dziennik…” odnalazł i przysłał mi kilka dni temu honorowy członek Instytutu Pan dr Krzysztof Gebhardt, któremu wyrażam za to serdeczne podziękowanie.

Ppor. Tomasz Nieciengiewicz
Informacje o autorze wspomnień, który po wojnie nie wrócił do Polski, czerpię głównie z listu jego siostry Bożeny do gen. Juliusza Rómmla z 14 kwietnia 1961 r., zachowanego w zbiorach Centralnej Biblioteki Wojskowej. Wynika z niego, że przed wojną Tomasz Nieciengiewicz był administratorem majątku Albertów pod Słoniem, zamiłowanym hodowcą koni, m.in. pełniąc funkcję prezesa Powiatowego Koła Hodowców Konia Remontowego w Słoninie i członka Zarządu Wileńskiego Związku Hodowców Koni. Jako oficer rezerwy kawalerii od 1937 r. organizował i szkolił szwadron Krakusów na terenie powiatu słonimskiego, w ramach Komendy Rejonowej Przysposobienia Wojskowego Konnego(„Krakusów”) przy 20 Dywizji Piechoty, kierowanej przez swojego przyszłego dowódcę we wrześniu 1939 r. mjr. Adama Gajewskiego.
23.03.1939 r. został zmobilizowany do Kawalerii Dywizyjnej 20 DP, skierowanej wkrótce w rejon Mławy. W jej szeregach odbył kampanię wrześniową, walcząc w obronie Mławy, na przedpolach Warszawy i w Puszczy Kampinoskiej. 22.9 ciężko ranny pod Łomiankami dostał się do niewoli niemieckiej. „Dziennik działań…” powstał prawdopodobnie w Oflagu. Od 1948 r. mieszkał w Argentynie, zajmując się hodowlą koni i rolnictwem. Pochodził z wielkopolskiej rodziny o wielkich tradycjach patriotycznych. Jego brat Wojciech, oficer rezerwy 14 pułku artylerii lekkiej, za podpisanie wyroku śmierci na dwóch szpiegów niemieckich został zabrany z obozu jenieckiego i w 1941 r. ścięty w Poznaniu, a brat Felicjan, oficer rezerwy 17 pal, odniósł ranę w bitwie nad Bzurą. Trudno też – w kolejną rocznicę wydarzeń 17 września – nie wspomnieć o siostrze Tomasza, która przez szesnaście lat przebywała na zesłaniu, m.in. w Norilsku i do Polski wróciła dopiero w 1961 r.

dr Andrzej Wesołowski


Tomasz Nieciengiewicz

Dziennik szwadronu Kawalerii Dywizyjnej Nr 20
20. Dywizji Piechoty

22 IX 1939 r.
Po północy otrzymuję rozkaz od mjr. Gajewskiego pogotowia marszowego na godz.1.00.
Jestem gotów – czekam – dalsze rozkazy nie dochodzą.
Około godz.02.00 przyjeżdża plut. Bondel i informuje mnie o sytuacji w rejonie leśniczówki Młynisko, gdzie była koncentracja całej Grupy Kawalerii. Dowiaduję się, że sąsiadujący z naszą KD dywizjon 21 puł za innymi idzie do walki pieszej.
Koniowodni już podciągają i wychodzą z lasu w kierunku szosy warszawskiej. Na drogę do leśniczówki Młynisko wjeżdżają jakieś tabory i tarasują przejście. Mjr Gajewski i por.Cegielski na odprawie u mjr. Juniewicza.
Mając poprzednio okazję częstego rozmawiania z mjr. Gajewskim i mjr. Juniewiczem na temat sytuacji ogólnej, byłem w niej zorientowany. Domyślam się jaka decyzja mogła zapaść na odprawie. Najprawdopodobniej goniec z rozkazami do mnie, w tę ciemną noc, w lesie przepełnionym masą ludzi i koni, zabłądził i nie dotarł.
Nie ma chwili czasu do stracenia. „Na koń”. Idziemy w kierunku Młyniska. Rzeczywiście, droga zapchana taborami, które szalenie utrudniają przejście. Niedaleko leśniczówki dołącza do mnie pluton plut. Bondla, pluton chorążego oraz 1 taczanka.
Przechodząc przez wieś Sadowa słyszymy silną strzelaninę od strony m. Łomianki. Zatem kierunek dla mnie wiadomy. Dochodzimy do szosy. Zastaję tu pluton wachm. Jakubowskiego i kpr. Białousa z pocztem mjr. Gajewskiego. Zdziwiony ich obecnością w tym miejscu, a nie tam gdzie walka, żądam wyjaśnień. Tłumaczą się, że idąc w szyku pieszym przez las z powodu ciemności i masy ludzi, stracili łączność z mjr. Gajewskim i por. Cegielskim, którzy byli przy dowództwie Grupy Kawalerii z mjr. Juniewiczem. Przyjmuję to za częściowe usprawiedliwienie i nakazuję dołączyć.
Na szosie zastaję stojącą, długą kolumnę około 2 km najrozmaitszych taborów, kilka dział, małe oddziały rozmaitego wojska oraz szwadron koniowodnych 21 puł. z ppor. Radomskim i szwadron koniowodnych z 12 puł. z wachmistrzem.
Zaczyna świtać. Zapytuję ppor. Radomskiego o bliższe informacje. Odpowiada mi, że mjr Juniewicz z całą Grupą Kaw. poszedł do walki pieszej z zamiarem przebicia się do Warszawy, on z koniowodnymi ma czekać dalszych rozkazów. Zwracam mu uwagę na nadlatujący w tej chwili samolot rozpoznawczy nieprzyjaciela i radzę zejść z otwartej szosy, z pewnością niedługo będzie bombardowana.

Stan KD do walki w tej chwili przedstawia się następująco:
Z I szwadronu – 3 plutony:
Pluton łączności z plut. Bondlem, III pluton z wachm. Jakubowskim, IV pluton z podchorążym, poczet mjr. Gajewskiego z 10 uł., brak II plutonu ppor. Mniszaka.
Z II szwadronu: – 3 plutony:
Brak ppor (?) z KD 15 oraz taboru z wachm. Kozakowskim, kpr. Koplem, kpr. Polakiem, którzy znajdują się jeszcze w lesie.
3 CKM-y na taczankach.
Z plutonów, zwłaszcza nowo zorganizowanych, podczas przejścia przez las zgubiło się kilku szeregowych. Liczby i nazwisk nie mogę wymienić, gdyż nie miałem czasu na sprawdzenie.

„Całość na moją komendę – do walki pieszej”. Koniowodnych umieszczam w opodal znajdujących się gospodarstwach i zadrzewieniach. Jako dowódcę całości koniowodnych zostawiam podchorążego, dając mu odpowiednie instrukcje. Odgłosy walki ustają.
3 CKM-y i 7 RKM-ów trzymam razem blisko siebie. Idziemy rowem, lewą stroną szosy. Plut. Bondel na koniu pilnuje porządku. Mijamy kolumny taborów. Niedaleko Dziekanówka leży rozbity działon wraz z końmi, z rury przepustu wychodzi jakiś kanonier i opowiada sytuację, której był świadkiem. Twierdzi, że oddziały, które były w walce zostały częściowo wybite, a reszta wzięta do niewoli. Trzeba przekonać się samemu i liczyć tylko na siebie. Idziemy dalej. Niedługo już zaczynają gwizdać pojedyncze pociski od strony wioski i skraju lasu w prawo od drogi. Stopniowo coraz to częściej, wreszcie padają krótkie serie KM-ów nieprzyjaciela. Ranny kpr. Paczuk.
„CKM-y i RKM-y na stanowiska i ognia w kierunku skąd strzały pochodzą” – reszta w tyralierze z boku podchodzi do wioski. „Hurra” i jesteśmy w zabudowaniach. Nieprzyjaciel zawczasu się wycofał. W tej samej chwili artyleria niemiecka kładzie ogień po całej wsi Łomianki Górne i Dziekanów Niemiecki. Zabudowania się palą. Sprawdzamy niektóre budynki, nie ma żywego ducha. Równocześnie pociski artyleryjskie padają na szosę. Jesteśmy wzięci w ogień z dwóch stron. Wycofujemy się. Przeskakujemy szosę. Artyleria ostrzeliwuje również wioski Łomianki i folwark Garbarnia z prawej strony nas, z lewej odcinek szosy z kolumnami wspomnianych taborów oraz gospodarstwa m. Kiełpin i Dziekanów Polski, gdzie stoją nasi koniowodni. W szerokiej tyralierze wycofujemy się do koni. Artyleria przenosi ogień za nami tak, że znajdujemy się w pewnego rodzaju widłach, odcięci na otwartych polach.
Pociski wybuchają bardzo blisko, odległość kilkudziesięciu, a nawet kilkunastu metrów. Robi się piekło. Ludzie pod wrażeniem silnego ognia i strasznie pomęczeni po kilku kilometrach, nie są w stanie unieść CKM-ów, co chwila robiąc skoki i padając, tem trudniej im, że ubrani w płaszcze. Idę w końcu, pomagając ile można i utrzymując porządek i dyscyplinę, co bardzo łatwo było w tej sytuacji utracić, gdyż już panika zaczęła oddział ogarniać. Z daleka widać jak pociski rozpraszają naszych koniowodnych. Niektórzy usiłują podjechać na nasze znaki. Pociski padające między nimi a nami, nie pozwalają. Zależy mi bardzo na tem, aby nie stracić CKM-ów, które ułani, nie mogąc ich już unieść, chcą porzucić.
Wreszcie podjeżdża kilkanaście koni. Najpierw odsyłam najbardziej zmęczonych CKM-ami. Stopniowo podprowadzają konie dla reszty. Moich koni nie ma. Dowiaduję się, że mój luzak ułan Salewicz Jakub został ciężko ranny. Z końmi nie wiadomo, co się stało. Znajduje się w końcu jakiś koń dla mnie.
Zbiórka koło wsi Kiełpin, Użyca. Nie widzę wachm. Jakubowskiego i podchorążych oraz kilku z nowo przydzielonych do nas. Pozostała mi jedyna jeszcze droga nad Wisłą. Decyzja łatwa. Pociski artyleryjskie padają już blisko gospodarstw, przy których stoimy. Również od strony szosy gwiżdżą kule CKM-ów. Teraz dopiero dołączają do mnie chaotycznie ułani ze szwadronów koniowodnych 21 i 12 puł, które między innymi były zbombardowane i ostrzelane na szosie.
„Całość w kolumnie sekcji, harcownikami, odległość 100 m – galopem” – plut. Bondel prowadzi. „Zbiórka nad wałem przy Wiśle”. Trzeba przebyć otwarte, częściowo tylko porosłe niskimi krzakami, podmokłe łąki. Pociski artyleryjskie rozrywają się niedaleko ogrodu, przy którym stoimy. Kpr. Czerniewicz podaje mi jakąś najlepszą kasztankę z luźnych koni. Ostatni wyrusza ze mną I pluton i poczet mjr. Gajewskiego.
Galopujemy harcownikami. Kule KM-ów gwiżdżą. Czuję w pewnym momencie, że klacz robi ciężko bokami i ustaje. Jesteśmy już nad wałem. Nareszcie napotykamy na zasłonę z krzaków i wierzb. Jadący przy mnie ułani zwracają mi uwagę, że klaczy mojej leci krew z prawego boku. Okazuje się, że trafiona została całą serią. Zeskakuję, zrzucam siodło i ogłowie i puszczam biedną kobyłkę na łąkę. Dosiadam ciemnosiwego doskonałego wałacha, który znalazł się przy mnie (jak się potem dowiedziałem był to koń por. Vogta z 21 puł).
Jeszcze kilkaset metrów wąską, jednokoleinową drogą przy samym wale. KD już stoi, również i ułani ze szwadronów wspomnianych 12 i 21 puł, którzy teraz dołączyli. Dalsza droga znowu zatarasowana masą taborów. Jakiś pech nas prześladuje z tymi taborami. Z lewej strony wał, z prawej skarpa i podmokłe łąki, poogradzane drutem kolczastym. Jak tu przeprowadzić taczanki?
Orientuję jakiegoś najstarszego ogniomistrza z taboru i rozkazuję mu ułatwić przejście taczankom. Z dużymi trudnościami, ale jakoś się przedzieramy. Reszta w kolejności plutonów po jednemu. Jedziemy po skarpie wału pochyleni, gdyż od czasu do czasu z drugiej strony padają strzały do naszych wystających głów. Przy jakimś gospodarstwie dwaj cywile mówią mi, że we wsi Buraków, Młociny, dokąd ta droga prowadzi, jest nasze wojsko. Ucieszony tą wiadomością spieszę dalej. Część mojego wojska już minęła kolumnę taborów. 2 taczanki są przy mnie. Z bocznej drogi wysadzonej wierzbami wysuwa się jakiś oddział kawalerii. Poznaję z daleka ppor. Mniszka z II plutonem. Daje znaki, żebym dołączył. Dojeżdżamy do miejsca, w którym Wisła robi kolano.
Mijamy dwa stawki otoczone groblami, porosłymi krzakami i wierzbami. Przechodzimy znowu w teren otwarty. Wtem niedaleko już wsi Młociny otrzymujemy silny ogień KM-ów. Zawracam pod zasłonę wspomnianych wierzb i grobli. – „Do walki pieszej”. Przy mnie 2 CKM-y i niecałe 3 plutony. Otwieram ogień ze wszystkich karabinów w kierunku Młocin. W tej chwili artyleria bije już po wale i całym kotle, którym zostaliśmy zamknięci. Od tyłu KM-y nieprzyjaciela strzelają po kolumnie taborów. Ani w tył, ani w przód. Konie szaleją, wywracają wozy, robi się piekło.
W tym zamęcie utknęła moja jedna taczanka, 4 RKM-y i reszta moich ułanów. Dzieli mnie od nich dystans 500-700 m otwartej przestrzeni. Muszę ich z tego bigosu wyciągnąć. Podjeżdżam galopem – za mną poczet –w ten huk – i pamiętam tylko ułamek sekundy, że się zapadam w jakąś ciemność. Straciłem przytomność. Po jakimś czasie budzę się i zrywam, nie bardzo mogę. Widzę zakładającego mi opatrunki ppor. Mniszka. Dowiaduję się, że dzięki poczciwemu siwkowi, który przyjął na siebie cały pocisk, żyję. Mnie dostały się tylko odłamki: w głowę, w nogę i rękę. Czuję ból i niemoc z powodu upadku, jak się później okazało złamane miałem jeszcze żebra i obojczyk.Leżę tuż przy stanowisku CKM-ów. Huk i wstrząs wybuchów artyleryjskich wzmagają się. Polecam ppor. Mniszkowi, by zajął się prawym skrzydłem naszego odcinka. Ja zmuszony jestem pozostać na miejscu przy stanowiskach CKM-ów.
Przynoszą mi wody ze stawu, gdyż tracę przytomność. Po przerwie odzywają się znowu z obu stron KM-y. Przy jednym moim CKM-ie jęknął tylko trafiony w głowę ułan Sokołowski, przy drugim ciężko ranny kpr. Kosikowski Władysław, karabinowy (obie ręce przestrzelone, kula po przebiciu płaszcza i munduru szczęśliwie zatrzymała się na brzuchu).Kończy się amunicja, strzelają wszystkie kbk. Przy jednym CKM-ie nie można usunąć zacięcia. Ppor. Mniszak wyskakuje do natarcia na oddział nieprzyjaciela, który podchodzi nas z boku. Prawdopodobnie był to manewr Niemców, by wychodzących naszych z ukrycia wziąć pod boczny ogień swoich KM-ów. Wielu naszych ginie, reszta wycofuje się. Widzimy coraz bardziej zacieśniający się koło nas pierścień nieprzyjaciela. Artyleria niemiecka przestaje stopniowo strzelać. Wtem meldują mi, że tabory poddały się, gdyż Niemcy obeszli je i zafasowali naszych z ppor. Mniszakiem, który podobno został ranny. Sytuacja staje się kłopotliwa. W dodatku przeklęty pech, że jestem unieruchomiony. O obronie nie ma co myśleć już. Z amunicją też prawie koniec. Podczołgują się podoficerowie i meldują się po rozkazy. Omawiam z nimi sposób wyjścia tej matni. Oddziałem całym nic nie zdziałam. Kilka słów pożegnania, przypominam o obowiązkach ich jako Polaków i ułanów, poczem rozpuszczam cały oddział z tem, że każdy ma starać się na własną rękę ukryć i przedrzeć do Warszawy, wykorzystując zarośnięty wiklinami i krzakami teren nadwiślański. Jak się później dowiedziałem kilku ułanom udało się, większość jednak dostała się do niewoli. Moim zamiarem było również ukryć się do ciemności. Pomagają mi moi chłopcy przenieść się zamaskować w krzakach i trzcinie nad brzegiem pobliskiego stawku czy źródliska. Po jakimś czasie rozmyślań nad moim planem zapadam w stan jakiegoś zupełnego odrętwienia, a może wyczerpany upływem krwi znowu straciłem przytomność.
Było już około godz. 18.30, gdy otrzeźwiałem, podniesiony przez dwóch żołnierzy niemieckich. Naprzeciw mnie wycelowali dwa karabiny, a o kilka kroków leutnant niemiecki z dwoma żołnierzami. Pistolety moje już zabrane. Niewoli najmniej się spodziewałem i zupełnie na to nie byłem przygotowany! Zostałem w dosłownym znaczeniu zaskoczony. Przeniesiony i przewieziony przez Wisłę do dowództwa „Panzertruppe”, skąd samochodem zostałem przewieziony do szpitala w Jabłonnie. Z Jabłonny przesłano mnie do szpitala pod Pruską Iławą we Wschodnich Prusach, gdzie leżałem trzy i pół miesiąca.
Straty naszej KD w ludziach, w czasie kiedy jeszcze obejmowałem całość w tym dniu, oprócz wymienionych, są następujące: kpr. Siwak, st. ułan Połubiński Albin, st. ułan. Macierewicz Władysław, kpr. Citko. Ilości koni zabitych i rannych nie jestem w możności podać.
Późniejsze moje poszukiwania, bez rezultatu, nakazują umieścić na liście poległych w tym dniu: naszego dowódcę mjr. Gajewskiego Władysława i por. Cegielskiego Bolesława. (…)
Nie mogę pominąć milczeniem satysfakcji, jaką miałem jeszcze w ostatnich chwilach walki, widząc tak u podoficerów, zwłaszcza kaprali, ze starszych podoficerów u nas tylko plutonowy Bondel zdał całkowicie egzamin – jak i ułanów naszej KD, wzorową dyscyplinę, zaufanie do oficerów oraz w dużym stopniu zrozumienie obowiązków żołnierskich, mimo zaraźliwych, bezprzykładnych widoków, z którymi często się spotykali. Jest to główna zasługa naszego dowódcy mjr. Gajewskiego, który potrafił od marca 1939 r. zgrać tak całość naszej KD odpowiednim podejściem i ujęciem, że przy zachowaniu należnego dystansu między oficerami a szeregowymi, wytworzył w oddziale takie walory, których w rezultacie i w porównaniu z innymi wstydzić się nie potrzebujemy. Stopień wyszkolenia, mimo bardzo dużych trudności, jakie mieliśmy do pokonania, zwłaszcza z surowym i rozmaitym materiałem koni był po tych kilku miesiącach pracy nie niższy niż w bardzo dobrych naszych oddziałach służby czynnej. To, że do ostatniej chwili byliśmy w dosłownym znaczeniu oddziałem wojskowym, przygotowanym pod względem szkolenia do wojny, zawdzięczamy w dużej mierze bardzo zdolnemu i ambitnemu por. Bolesławowi Cegielskiemu.
W niewoli w rozmowach z uczestnikami walk pod Łomiankami w tym dniu, dowiedziałem się o następujących szczegółach: dnia 21 IX 1939 r. pod wieczór przybył w rejon Palmir gen. Bołtuć z grupą około 600 ludzi. Zaproponował płk. Skokowskiemu, który był wtedy komendantem Palmir, przebicie się do Warszawy z nastaniem nocy i że o godz. 21.00 będzie oczekiwał na skrzyżowaniu szos Łomna – Palmiry.
Płk Skokowski zwołał odprawę starszych oficerów w leśniczówce Młynisko. Zdania były podzielone. Wywiązała się burzliwa dyskusja, która przeciągnęła się do północy. Wreszcie zapadła decyzja przebijania się do Warszawy.
O godz. 03.00 Grupa Kawalerii mjr. Juniewicza osiągnęła szosę, skąd została nawiązana łączność gen. Bołtuciem, czekającym od godz. 21.00 na skrzyżowaniu szos. Grupa Kawalerii mjr. Juniewicza poszła terenem w lewo od szosy warszawskiej, w prawo grupa płk. Skokowskiego, składająca się z masy rozmaitych oddziałów, które zebrały się w lasach Palmir. Grupa gen. Bołtucia posuwała się szosą.
Przed wsią Łomianki nieprzyjaciel na całej linii przyjął bardzo silnym ogniem KM-ów i artylerii, oświetlając pole rakietami. Zaczęła się rzeź. Podobno w tym dniu ogólnie poległo z naszej strony około 3000 ludzi. Między innymi zginęli tam: gen. Bołtuć, mjr Juniewicz Józef, rtm. Suchecki dowódca KD 5, por. Edward Sobański, ppor. Jerzy Jełowicki z 21 puł, rtm. Wacław Zachłoszcz, por. Tyrakowski z 6 psk, mjr Kunda dowódca piechoty gen. Bołtucia, płk Parafiański dowódca Piechoty Dywizyjnej 26 DP, ppor. Ignacy Prądzyński z 27 puł. i inni. Ranni: rtm. Possard Bohdan, por. Bielecki Mieczysław z 6 psk, por. Stefan Vogt z 21 puł i inni.(…)
Mówiono, że gdyby płk Skokowski jako komendant Palmir zastosował się do czasu i planu zaproponowanego przez gen. Bołtucia – przedsięwzięcie nasze byłoby się powiodło i doszlibyśmy do Warszawy. Według oświadczeń oficerów niemieckich po dostaniu się naszych do niewoli, zapora ogniowa została przez nich zorganizowana.

Nieznana relacja z walk pod Łomiankami we wrześniu 1939 r.

KOMENTARZE UŻYTKOWNIKÓW LOMIANKI.INFO

Komentarze zamieszczane na portalu są opinią użytkowników.

1 komentarz

  1. Jacek

    Tomasz Nieciengiewicz był moim Stryjem. Mam zdjęcia w rodzinnym albumie. Jeżeli jest ktoś zainteresowany to podaję także num telefonu;± 48 607 555 205

    0
    0
    Odpowiedz

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *