www.LOMIANKI.INFO – LOMIANKOWSKI INFORMATOR SPOŁECZNO-KULTURALNY

www.LOMIANKI.INFO
ŁOMIANKOWSKI INFORMATOR SPOŁECZNO-BIZNESOWY

Z Łomianek do Dachau

Na podstawie relacji żołnierza Kompanii Młodzieżowej Jerzego Wojciewskiego „Strzały” – opracował Kazimierz Medyński

Zachodzące słońce sierpniowego wieczoru kładło na ganku coraz dłuższe cienie. Wreszcie, po kolejnej rocznicowej uroczystości można spokojnie usiąść w fotelu, wyprostować bolące nogi, łyknąć zimnego kompotu, i w ciszy wrócić wspomnieniami do minionych wydarzeń. Z nów nas ubyło! Wyliczam w myślach nazwiska niedawno zmarłych, usiłuję przypomnieć sobie tych, co odeszli wcześniej, rozważam, kogo trzeba odwiedzić w domu, a kogo już w szpitalu. Mój prywatny przegląd Odchodzących, mój osobisty Apel Nieobecnych! Czy naprawdę minęło aż tyle lat? Przecież dla mnie to jak gdyby było to wczoraj! Harcerstwo w łomiankowskiej szkole, wojna, okupacja, Szkoła Partyzanta, Kompania Młodzieżowa, bitwa o bielańskie lotnisko, Truskawka, zrzuty, atak na Dworzec Gdański, własowcy, obozy koncentracyjne, twarze, zdarzenia, i upływający czas, znaczony kolejnymi rocznicami. Może to był tylko sen? Jeśli sen, to skąd ten tatuowany numer obozowy?

Pamiętam ten piękny majowy dzień 1943 r., gdy wszedłem z końską uprzężą do zakładu rymarskiego Władysława Bulaszewskiego. Pamiętam długą i poważną rozmowę o wojnie, okupacji, o patriotyzmie, o konieczności walki, i poświęceniu. Wszystko to znane mi było już wcześniej z domu, ale w tej rozmowie przybył nowy element, mój rozmówca spytał czy jestem gotów zamienić to w czyn?

Czy jestem gotów? Tak, tak! Powtarzałem bez zastanowienia, przecież tyle czasu na to czekałem! „Dziś nie odpowiadaj, prześpij się z tym, przemyśl, porozmawiaj delikatnie z rodzicami, to ma być dojrzała decyzja! Nie bałem się czekającej mnie rozmowy. W naszym domu, zwłaszcza po ucieczce ojca ze stalagu, patriotyzm nigdy nie był pustym frazesem. Matka trochę pochlipała i uczyniwszy krzyżyk na czole, wróciła cicho do swoich codziennych zajęć, ojciec zaś półgłosem pouczał o zasadach konspiracji, by nieświadomie nie napytać sobie i innym nieszczęścia.

Po kilku dniach Władek, noszący już wówczas pseudonim „Sokół”, przyjął moją przysięgę, i w ten sposób jako „Strzała” stałem się żołnierzem Kompanii Młodzieżowej AK. Niezwłocznie rozpoczęliśmy intensywne szkolenie wojskowe, najpierw pod pozorem gry w siatkówkę na improwizowanym boisku przy obecnej ul. Dolnej u wylotu Grzybowej, potem, za zgodą rodziców, w naszym domu na parterze. Szkolenie prowadził głównie nasz dowódca plutonu Wojtek Pecyński „Polan”, który na zajęcia przynosił rozmaitą broń, ucząc nas jej budowy, działania i sposobów posługiwania się nią. Najbardziej emocjonujące były jednak nocne ćwiczenia w lesie na „Kasiaku” prowadzone w ramach tak zwanej Szkoły Partyzanta. Dodatkowo mnie i Mietka Siwińskiego przeszkolono na kursie sanitarnym w zakresie udzielania pierwszej pomocy sanitarnej, co niebawem okazało się bardzo przydatną umiejętnością. Troskliwy ojciec nieco wcześniej załatwił mi u swego pracodawcy Więckowskiego prawdziwy „Ausweis” z czarnym paskiem na fałszywą pracę dla niemieckiego wojska, co znacznie ułatwiło mi wykonywanie konspiracyjnych zadań. Dla Niemców byłem więc nietykalny, o czym przekonałem się dość szybko przy najbliższej ulicznej łapance, w jaką wpadłem w Warszawie.

Po niemal rocznym okresie szkolenia i wyczekiwania, nareszcie zaczęło się coś dziać. 28 sierpnia 1944 r. „Polan” zarządził zbiórkę plutonu w pełnym oporządzeniu, z uzbrojeniem i ruszyliśmy do lasu. Tu ze zdumieniem i radością spotkałem mnóstwo swoich kolegów. Widziałem między nimi Zygmunta Boguckiego, Zygmunta Krukowskiego, Zbyszka Kowalskiego, Mietka Królaka i wielu, wielu innych. Kompanią dowodził porucznik „Olsza”, dostałem przydział do obsługi cekaemu jako amunicyjny. Celowniczych mieliśmy dwóch – Jurka Guzowskiego i Cześka Dąbrowskiego w zapasie, obaj dobrze wyszkoleni, obaj niecierpliwi, by wreszcie przywalić szkopom z „grubej rury”. Długo nie czekaliśmy. Już koło południa 1 sierpnia nasi starli się z lotnikami w Wólce Węglowej, a stąd, niemal w walce ruszyliśmy o godz. 17 na bielańskie lotnisko.Natarcie to dosyć dokładnie opisali inni moi koledzy, a także kapitan „Szymon”, trudno tu wnieść coś nowego, więc uściślę tylko jeden epizod opisany w jego książce, którego sam byłem uczestnikiem. Jako amunicyjny byłem cały czas przy cekaemie nie mając niestety możności oddania choćby jednego strzału z przewieszonego przez plecy mego mauzera.

W pewnym momencie celowniczy „Socha” został ranny, więc jako przeszkolony sanitariusz natychmiast opatrzyłem mu nogę i wskazałem kierunek ewakuacji. „Socha” odczołgał się w zarośla, a obsługę karabinu przejął celowniczy Guzowski, dalej prowadziliśmy ogień. Mimo silnego ostrzału ze strony Niemców żaden z nas nie był nawet draśnięty, ale chcieliśmy poprawić stanowisko, więc do pomocy poderwał się Stefan Krukowski „Zawisza” i w tym momencie padł podcięty niemiecką serią. Chciałem go opatrzyć, ale on resztką sił oddał mi jeszcze swojego wisa i skonał. W chwili gdy Guzowski skoczył do przodu, padał rozkaz odwrotu.

Byłem bliżej cekaemu, więc „Olsza” zawołał do mnie: „Zabierz karabin”! Ciężki jak cholera, całego nie dam rady! Ściągnąłem więc tylko lufę, zostawiając nóżki. O zmroku i tak je zabierzemy! Ze zdjętą lufą zaczołgałem się do zagajnika. Wieczorem, po akcji, na wzgórzu „103” za tę lufę dostałem od „Szymona” pochwałę, nóżki też są. Na drugi dzień znów nacieraliśmy na lotnisko i znów wyszedłem z tego cało. Wróciliśmy do Wierszy, lało jak cholera, mokry poszedłem spać. Rano, po śniadaniu alarm! Poszliśmy pod Truskawkę przegonić z Puszczy jakiś niemiecki oddział maszerujący w kierunku Modlina. Udało się wziąć ich w kocioł, walczyli jak wściekli do końca, nie mieli zamiaru się poddać. Ja z Piotrem Czarneckim „Pionkiem” zabraliśmy do niewoli dwóch szkopów, i po rozbrojeniu przekazaliśmy ich do tyłu. Za chwilę jednak obydwaj gryźli ziemię zastrzeleni podczas próby ucieczki. No cóż, to jest wojna, a nie zabawa! Kilka metrów dalej rwali skokami do przodu Izydor Regulski „Jastrząb”, Stefan Majewski „Mściciel”, Stanisław Miecznikowski „Miecz” i Janek Wasilewski „Wyrwa”, licząc na zdobycie automatów, lecz mieli konkurentów, „Doliniacy” byli szybsi! Z boku ostrzeliwali ich zawzięcie czterej Niemcy. „Mściciel” celnym rzutem granatu unieszkodliwił elkaemistę, dwa następne granaty uciszyły trzech pozostałych. Dogasały ostatnie wystrzały walki, na polu leżało około 70 Niemców i 7 naszych. Odtąd to miejsce zwaliśmy Psim Polem.

Koniec części pierwszej. Kolejny odcinek w następnym numerze.

Kazimierz Medyński
Nasze Łomianki – nr. 11(75)2007

Z Łomianek do Dachau

KOMENTARZE UŻYTKOWNIKÓW LOMIANKI.INFO

Komentarze zamieszczane na portalu są opinią użytkowników.

0 komentarzy

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *